- Żadnych oczekiwań, pamiętasz? — Nie, to nie jest samolubstwo ani zarozumiałość — rzekł Holmes, odpowiadając swoim zwyczajem raczej na moje myśli niż na słowa. — Jeżeli żądam, aby całkowicie doceniano moją sztukę, to dlatego, że jest ona rzeczą bezosobową, czymś, co działa poza mną. Zbrodnia jest pospolita. Logika jest rzadka. Dlatego też powinieneś kłaść nacisk raczej na przejawy logiki niż na samą zbrodnię. A ty zdegradowałeś temat, z którego mógł powstać cykl wykładów, do serii opowiastek. Patrząc mu w oczy, pomyślała, iż on nie zdaje sobie sprawy, że ona wcale nie jest tym, czego pragnął. Że nie ma nic wspólnego z życiem rodzinnym, spotkaniami z przyjaciółmi. Że może być tylko kobietą na jedną noc. Kamerdyner westchnął. Gloria miała to gdzieś. Chodziła do szkoły, bo musiała, a bardziej niż lekcje i wykłady ekscytowały ją kolejne przejawy niesubordynacji, których z upodobaniem się dopuszczała. Lubiła te spojrzenia koleżanek, w których zaciekawienie mieszało się ze zgorszeniem i fascynacją. Dzisiaj też spodziewała się je zobaczyć. zaokrąglona, szyja wylewała się z nakrochmalonego kołnierzyka. Brązowe włosy mocno mu Zobaczył łzy w jej oczach i przez moment pożałował swoich słów. matka zmuszałaby jedyną córkę, żeby za mnie wyszła? Zwłaszcza mając jeszcze takiego Poczuł ciepły oddech na skórze, jęknął, zatopił palce w ciemnych włosach żony. - Zamierzasz spotkać się z nią jeszcze? Tamtej nocy już nie usnęła. ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY - Nie odbieraj - rzekł, całując ją. Drzwi się otworzyły i zaspany pan Mullins łypnął gniewnie na intruza, trąc oczy.
sobie tak pogawędzić. Zamrugał. - Uwolnię cię dopiero wtedy, gdy decyzję poweźmiesz, kierując się szczerą chęcią, a
Największa fotografia ukazywała młodą parę na traw¬niku przed niezwykle pięknym zamkiem z białego kamie¬nia. Obok nich jakiś starszy dżentelmen z miną dumne¬go dziadka trzymał na rękach Henry'ego. Jak wynikało z podpisu pod zdjęciem, był to niejaki Dominik, dawniej główny kamerdyner, a obecnie zarządca zamku. Z tyłu stała reszta służby, a wszyscy wyglądali na głęboko i autentycz¬nie wzruszonych. Charles, który również wysiadł, przypatrywał się Tammy z takim niepokojem, jakby mogła Marka czymś zarazić. Spróbował sobie wyobrazić Ingrid, jak taszczy piłę łań¬cuchową i aż parsknął śmiechem. Co za absurd! Tymczasem Tammy nigdy nie sprawiała komicznego wrażenia, cokol¬wiek robiła. Teraz wyglądała na osobę wolną i szczęśliwą, która idzie do swoich zadań i nie zawraca sobie głowy ni¬czym innym.
Nie znalazła na to odpowiedzi. Bezradnie rozejrzała się dookoła. W olbrzymich lustrach ujrzała odbicie skromnie ubranej dziewczyny na królewskim łożu. - Widział pan Becka Merchanta? - Em, tak. Jest... jest tam. - W biurze? - W hali fabrycznej, z Chrisem. Nie podziękowała mu nawet za informację, tylko otworzyła drzwi i zniknęła w środku. George ruszył do samochodu. Chciał jak najszybciej wrócić do domu, gdzie czekała na niego Lila. - To ja podrzuciłem te zapałki do domku - powtórzył Beck. Chris spojrzał na niego, jakby wciąż czekał na puentę. Gdy ta nie nadeszła, wyraz jego twarzy zmienił się, rysy stwardniały niczym cement. - Proszę, proszę. To dopiero niespodzianka. Dlaczego to zrobiłeś, Beck? - Ponieważ wiedziałem, że to ty zabiłeś Danny'ego. - Nie zrobiłem tego. - Przestań się czepiać szczegółów. Gdyby nie ty, Danny nadal by żył. Bałem się, że ujdzie ci to na sucho, chyba że dam jakąś wskazówkę szeryfowi. W chwili, gdy detektyw Scott zapytał, jakim cudem Danny pociągnął za spust, byłem przekonany na dziewięćdziesiąt dziewięć procent, że to ty go zabiłeś. Kolejne pół procenta dodałeś, sugerując próbę wrobienia cię w morderstwo, i rzuciłeś nazwisko Watkinsa. Jedyną dręczącą mnie kwestią był motyw. Nie wyglądało na to, byś nienawidził Danny'ego. Najwyżej nic cię nie obchodził. Nie było między wami żadnego współzawodnictwa o uczucia Huffa. Wiadomo było, kto jest jego ukochanym synem i kto przejmie kontrolę nad odlewnią po jego śmierci. Jakie więc zagrożenie mógł stanowić dla ciebie Danny? Dlaczego musiał umrzeć? Nie znałem odpowiedzi na to pytanie aż do chwili, gdy dowiedziałem się o jego zaręczynach. Narzeczona Danny'ego powiedziała Sayre, że twój młodszy brat zmagał się z jakimś poważnym problemem natury moralnej. Wtedy zrozumiałem. Twoim motywem była sprawa Iversona. Danny wiedział, gdzie znajduje się ciało, i zamierzał wyjawić tę informację. Chris zaczerpnął powietrza w płuca i odetchnął powoli. - To był ten jeden raz w życiu Danny'ego, kiedy nie chciał ustąpić. Nalegał na spowiedź publiczną. Nie mogliśmy do tego dopuścić z Huffem. Stary powiedział mi, żebym się tym zajął. - I zająłeś się. Chris rozłożył ramiona, jakby nie było nic więcej do dodania. - Gdyby odkopano ciało Iversona, wywołałoby to wiele niewygodnych pytań. Poza tym, oskarżono by mnie dodatkowo o utrudnianie pracy sądowi. Paskudna sprawa. - Tym razem się nie wywiniesz. - Chyba jednak tak, Beck - Chris się uśmiechnął uroczo. - Jeszcze nie. - Chcesz mnie dopaść? Dlaczego? Z powodu Iversona? Beck się roześmiał. - Och, Chris, na tym właśnie polega cały dowcip. Wy, Hoyle'owie, jesteście tak cholernie aroganccy, że aż naiwni. Nigdy nie przyszło ci do głowy, żeby się zastanowić, dlaczego pojawiłem się tutaj tej nocy, gdy twój proces zakończył się zawieszeniem? Wzięliście mnie do siebie, ofiarowaliście ciepłą posadkę w firmie, przyjęliście jak członka rodziny. A ja znalazłem się dokładnie tam, gdzie chciałem, wygodnie umoszczony na łonie rodzinnym, zaufany sprzymierzeniec i powiernik. Oczy Chrisa zmieniły się w dwie szparki. - To nie moja sprawa - zbyła go. - Ja swoje zrobiłam. Zawiozłam dziecko do Sydney i zostawiłam pod dobrą opie¬ką. Nie moja wina, że Lara nie opłacała opiekunki i że ta w końcu miała dosyć.
Podopieczna wzięła sobie jej radę do serca i natychmiast zainteresowała się swoim - Chcesz usłyszeć, że kiedy widzę cię z Karoliną, czuję twoją miłość do niej? - Nie wierzę, że to robię. Spostrzegł, że łzy wisiały jej na rzęsach. Wydawała się taka bezbronna i krucha, zupełnie inna niż ta niezależna kobieta, którą pamiętał z Hongkongu. W tej chwili zrozumiał, jak trudną walkę toczyła z własnymi uczuciami. Zasługiwała na ból. Była słabą istotą. Słabą i zepsutą. Powinna dosięgnąć ją karząca ręka Pana. W głowie rozbrzmiewały jej wersety z Pisma, jakiś głos nawoływał, by się pohamowała, zawróciła. ale magnetyczne chwytaki pozostały mocne i niezwykle - Nie. Sama sobie poradzę z lordem Kilcairnem.